i więźniowie chodzili nago. Niektórzy siedzieli pod ścianami, leżakowali, snuli się bez celu. Jak to w upale godziny płynęły im wolno.
Narrator wspominał, że akurat trwał proces odwszawiania ubrań i sienników, dlatego spano na gołych deszkach. deskach. Do usuwania robactwa Niemcy używali cyklonu B, tego samego środka, którym zagazowywano ludzi.
Tadeusz rozmawiał wraz z towarzyszami, Henrym i Marcelczykiem, którego imienia nie znał. Jadł chleb, który dostał w paczce od rodziny z Warszawy. Razem zastanawiali się, czy będą jeszcze dostawy ludzi.
Marsylczyk powiedział, że muszą być, bo inaczej by poumierali z głodu. Jedzą przecież to, co znajdą w paczkach na rampie. Pracowali oni w komandzie zwanym Kanadą, które zajmowało się nowo przybyłymi transportami więźniów.
Paczki od rodzin dostawali bowiem jedynie Polacy i to nie wszyscy. Ich rozmowę przerwało nadejście blokowego, który wrzaskiem wzywał Kanadę. Gdyż nadjeżdżał kolejny transport więźniów. Zrobiło się zamieszanie.
Henry i Marsylczyk zerwali się. Zobaczyli, że nie ma ludzi do pracy. Tadeusz zgodził się.
Nadjechał pociąg wypełniony po brzegi skrajnie wyczerpanymi więźniami. Był to transport z Sosnowca i Będzina. Wysiadający więźniowie byli zdezorientowani.
Pytali komando, co się z nimi stanie. Nikt nie miał jednak odwagi powiedzieć im, że czeka ich śmierć. Rozpoczęła się selekcja.
Młodzi i zdrowi trafiali do obozu, gdyż byli potrzebni do pracy. Starych i schorowanych wysyłano prosto do komór gazowych. Tadeusz wraz z towarzyszami dostali rozkaz wyczyszczenia wagonu. Gdy wsiedli do środka zobaczyli w narożnikach zaduszone niemowlęta.
Przeczesywali pozostawione w środku bagaże. Cenniejsze rzeczy zabierali esesmani. Alkohol zabierali więźniowie. Ubrania, walizki i pozostałe rzeczy zostały załadowane na ciężarówki.
Nastała krótka przerwa, po której pojawiły się kolejne wagony z więźniami. W ogromnym zamieszaniu członkowie komanda przestali nad sobą panować i wyrywali nowo przybyłym walizki i przeganiali ich dalej. Tadeusz zobaczył młodą kobietę uciekającą przed własnym dzieckiem. Kobieta chciała przeżyć i dostać się do obozu pracy.
Kobiety z dziećmi trafiały bowiem do gazu. Ludzie krzyczeli na nią, aby zabrała dziecko. Ona stwierdziła, że to nie jej.
W końcu dopadł ją wściekły Andrzej. Marynarz z Sewastopolu. Wszędzie rozlegały się krzyki rozdzielanych rodzin. Transportów nie było końca i praca trwała nawet w nocy.
Tadeusz widział, jak z okna pewnego wagonu wypadła mała dziewczynka. Dostała obłędu. Chodziła w koło i wymachiwała rękoma, co tak zdenerwowało esesmana, że ten zaczął ją kopać, a potem ją zastrzelił.
W jednym z wagonów więcej było trupów niż żywych. Tadeusz przystąpił do oczyszczania i chwycił umarłego za rękę. Gdy poczuł, jak umarła ręka uścisnęła go, coś w nim pękło i wybiegł z krzykiem. Schował się pod wagonem i marzył o powrocie do obozu. Nadszedł koniec pracy, a komando mogło powrócić z łupami do swoich baraków.
Transport okazał się dobry i bogaty. Więźniowie mogli żyć z łupów przez najbliższych kilka dni. Tymczasem z krematoriów ciągnęły słupy dymu.