Aleksander Fredro Zemsta Komedia w czterech aktach, wierszem Nie masz nic tak złego, żeby się na dobre nie przydało Bywa zwęża dryjakie, złe często dobremu okazują daje Muraże, hajduki, pachołki itd. Akt pierwszy. Pokój w zamku Cześnika.
Drzwi na prawo, lewo i w środku. Stoły, krzesła itd. Gitara angielska na ścianie. Scena pierwsza.
Cześnik... Dędalski. Cześnik w białym wrzupanie bez pasa i w szlafmycy siedzi przy stole, po prawej od aktorów stronie.
Okulary na nosie, czyta papiery. Za stołem trochę w głębi stoi Dędalski, ręce w tył założone. Cześnik, jakby do siebie.
Piękne dobra w każdym względzie. Lasy, gleba wyśmienita. Dobrą żoną pewnie będzie. Co za czynsze. To kobieta, trzy fulwarki.
Dyndalski. Miła wdowa. Arcymiła, ani słowa. Kładzie papiery.
Cóż, polewki dziś nie dacie? Dyndalski wychodzi. Długoż naczczo.
Będę czekać. Po krótkim milczeniu. Nie, nie trzeba rzeczy zwlekać.
Dyndalski, spotkawszy we drzwiach hajduka niosącego na tacy waskę, talerz, chleb itd., odbiera od niego i wraca. Zawiązuje serwetę pod szyję Cześnikowi. Potem podaje talerz z polewką, co wszystko nie tamuje rozmowy.
Kwa opiekun i kwa krewny, miałbym z Klarą sukces pewny, ale Klara młoda, płocha, chociaż dzisiaj i pokocha, któż za jutro mi zaręczy. Dyndalski nabierając na talerz. Niektóro rozumny, jaśnie panie, rzecz to śliska. Cześnik obracając się ku niemu. Tu sęk właśnie.
Na toż bym się, mocium panie kawalerstwa, dziś wyrzekałby kto, uderzając w stół. Niech go piorun trzaśnie, długo będzie na to czekał, po krótkim milczeniu biorąc talerz. Ma dochody wprawdzie znaczne, podstolina ma znaczniejsze. Z wdówką zatem działać zacznę po krótkim milczeniu.
Bawi z nami w domu Klary, bo krewniaczka jej daleka. Ale mnie się wszystko zdaje. Ona czegoś więcej czeka. Cześnik parskając śmiechem.
Ona czegoś więcej czeka. A bodajże cię dydalu z tym konceptem. Czegoś czeka. Zdaję ci. Jakże bym się uśmiał, szczerze.
Czeka, bardzo temu wierzę. Jedząc i po krótkiej chwili. Jeszczeć młoda jest i ona, ależ wdowa doświadczona.
Zna proporcją mocią panie i nie każe fircykować, po kulikach balansować. Po krótkiej chwili. Nie sekret, że mnie młody, ale także i nie stary. Co? Dydalski niekoniecznie przystając.
Taci. Cześnik urażony. Możeś młodszy.
Miary. Z mego wieku. Cześnik kończąc rozmowę.
Dam dowody. Chwila milczenia. Dydalski skrobiąc się poza uszy. Tylko, że to jaśnie panie.
Ha! W małżeńskim ciężko stanie. Pan zaś, mówiąc między nami, masz pedogre. Cześnik, nie content.
Ach, czasami. Kurcz żołądka? Po przepiciu. Rumatyzmy jakieś łupią. Cześnik zniecierpliwiony.
Ot, co powiesz, wszystko głupio. Ten mankament nic nie znaczy. Wszak i u niej, co w ukryciu, Bóg to tylko wiedzieć raczy.
I nikt pewnie się nie spyta, Byle tylko w dalszym życiu Między nami była kwita. Scena druga. Cześnik, dydalski, papkin. Papkin, po francusku ubrany, przy szpadzie, krótkie spodnie, buty okrągłe do półłytki, tupet i harcopf. Kapelusz stosowany, pod pachą parę pistoletów, zawsze mówi prędko.
Papkin. Bóg z wasz mością, mój cześnik, upędząc cwałem na rozkazy, zamęczyłem szkap bez liku, wywróciłem ze sto razy, tak... Że z nowej mej kolaski gdzieś po drodze tylko trzaski Cześnik A ja za to ręczyć mogę, że mój papkin tu piechotą przewędrował całą drogę A na podróż dane złoto gdzieś zostawił przy labecie Papkin pokazując pistolet Patrz, Cześniku, poznasz przecie Cóż mam poznać? Wystrzelony, wypalony Dyndalski na stronie odchodząc Gdzieś na wrony Papkin Gdzie? Do kogo?
Milczeć muszę, lecz nie karty są przyczyną, żem się w drodze spóźnił nieco ani ziewną. Nie ma duszy, tak z mej ręki wszyscy giną. Cześnik poprawiając w mowie.
Wszystkie, wszystkie? Ćmy, komary, wasz mość nigdy nie dasz wiary, bo mnie głupi, mociu panie. Co widzę?
Tu śniadanie. Śniadanie. Cześniku... Już to sześć dni i sześć nocy nic nie miałem na języku. Jedz i słuchaj.
Tak się stanie. Papkin siada po drugiej stronie stołu, jak do siebie. Strzelam graczko, rzecz to znana. Rzecz to znana, iż w mej mocy kazać zamknąć ważność pana za wiadome dawne sprawki. Papkin zastraszony.
Zamknąć? Po co? Dla zabawki.
Czyż nie znajdziesz lepszej sobie? Cicho, ciszej, ja to mówię. By odświeżyć w Twej pamięci, nim powierzę moje chęci.
Coś mnie winie, a ja Tobie. Co każesz, wszystko zrobię. Byłbym zaraz do podłu konia, bom jest jeździec doskonały. Niechaj będzie wzięty z błonia. Dzik to dziki lew, to śmiały.
W moim ręku jak owieczka, bom jest jeździec doskonały. A bodajżeś, tylko pozwól, kładłem nawet w strzemię moje......nogę, kiedy nagle wielka sprzeczka przedsięwzięta... Wpaźniła drogę, a ta była w tym sposobie.
Słuchaj, zaraz, szedłem sobie, mina tęga, włos w pierścienie, głowa w górę, a wejrzenie, niech truchleje płeć dla dziecka. Słuchaj, zaraz idę sobie, a w tym jakaś księżna grecka. Anioł, bóstwo, zerk z karety, giną ze mną te kobiety.
Zerk więc na mnie, zerk ja na nią, koniec końców pokochała. Zawołała et cetera, książę tygrys ludzi zbiera. Cześnik uderzając w stół, aż papkin podskoczył na krześle.
Ależ cicho, nadtoś żywy, bezbożny ty języku i tyrkotny i kłamliwy. Nadtoś żywy mój cześniku, gdybym także równie tobie. Namiętności nie brał w ryzy, uderzając w rękojeść szpady.
Artemizy! Uprzedzając uderzenie w stół Cześnika Proszę mówić Cześnik po krótkiej chwili Ojciec Klary kupił ze wsią zamek stary Fiuh! Mój ojciec miał ich dziesięć Cześnik uderza w stół i mówi dalej Tu mieszkamy jakby sowy Lecz co gorsza, że połowy Drugiej zamku czart dziecięciem Przestrach papkina Czy inaczej Rejent Milczek Słodki, cichy, z kornym licem, ale z diabłem, z diabłem w duszy.
Jednak zgodnie jak sąsiady. Jeśli nie jamy mi psoty, nikt go stąd już nie wyruszy. Nie ma dnia bez sprzeczki z wody, lecz potrzebne i układy. Pisać nie chcę do niecnoty, iść tam ślisko.
Młodzią panie, mógłby otruć, zabić, skryć, a mnie jeszcze miłe życie. Więc dlatego wybrał ciebie. Będziesz posłem tam w potrzebie. Za ten honor ściskam nogi. Wielki czynisz swemu słudze, ale nazbyt jestem srogi.
Zamiast zgody wojnę wzbudzę, bo do rycerskiego dzieła matka w łonie mnie poczęła, a z powicia ślub uniosłem. Nigdy w życiu nie był posłem. Czym ja zechcę, papkin będzie, bo mnie papkin słuchać musi. Lecz...
Porywczy w każdym względzie, jak sąsiada papkin zdusi, jak mu kulą łeb przewierci, jak na bigos go posieką, któż na ten czas sprawcą śmierci, kogoż za to kara czeka? Biorę wszystko na sumienie, chcie i rozważyć, już się stało, teraz inne dam zlecenie, mości papkin, ja się żenię, ha ba, Cześnik przedrzeźniając, cóż to, ba. Tak się cieszę i w tej sprawie chętnie sp... Spieszę.
Powiedz, gdzie mam błysnąć chwałą? Mam, że zostać dziewosłębem? Mam, że zmusić zbyt zuchwałą? Mam, że skłonić zbyt nieśmiałą?
Mam, że jeśli cudzą żoną jej tyrana przeszyć łono? Cóż, diabła za szaleństwo. Znasz, cześniku, moje męstwo. Słuchaj, mówiąc między nami, bez mej chluby, twojej urazy.
Więcej niż ty, mój papkinie, mam rozumu tysiąc razy. Papkin chce przerwać, cocześnik znakiem wstrzymuje. Lecz rozprawiać z niewiastami owe jakieś bałamutnie, afektowe świegotanie. Niech mi zaraz kto łeb utnie.
Nie potrafię, mocią panie. Ty więc musisz swą wymową. Już jest twoją. Daję słowo. Chcesz?
Przysięgnę, masz już żonę. Bo ja szczęście mam szalone. tylko spojrzę każda moja.
A na każdą spojrzeć umiem. Idę. Dokąd?
Prawdę? Nie wiem. Pod stolina.
Już rozumiem. Cześnik zatrzymując go. Tu ją czekaj.
Ani słowa, za godzinę jest gotowa. Ja potrafię ci odwdzięczyć. Za Cześnika można ręczyć.
Scena trzecia. Papkin. Cześnik wulkanasz niemiło, żebym krótko go nie trzymał.
Nie wiem, co by z światem było po krótkim myśleniu. Lecz nie będę, ja tu drzymał i w podziale tak się zwinę. Jemu oddam podstolinę, malowidło nieco stare.
Sobie wezmę śliczną klarę. Już od dawna mam nadzieję, że jej serce mnie się śmieje. Jużby para z nas dobrana zaludniała papkinami.
Gdyby cześnik jakby ściana nie stał zawsze między nami. Po chwili znak dać muszę, że tu jestem. Niechaj lubym śpiew szelestem w lube.
Drogie łóżko wpadnie, ach, jak anioł śpiewa mu ładnie. Śpiewa przy angielskiej gitarze. Córuś moja, dziecię moje, co u ciebie szepce?
Pani matko, dobrodziejko, kotek, mleko, chlebce. Oj, kot, pani matko, kot, kot, narobił mi w pokoiku łoskot. Córuś moja, dziecię moje, co u cie... Panie Matko, dobrodziejko, kotek myszki szuka. Oj kot, Panie Matko, kot, kot, narobił mi w pokoiku łoskot.
Córuś moja, dziecię moje, czy ten kot ma nogi? Panie Matko, dobrodziejko i srebrne ostrogi. Oj kot, Panie Matko, kot, kot.
Narobił mi w pokoiku łoskot. Scena czwarta. Papkin, podstolina z drzwi prawych. Podstolina.
Wszak mówiłem, albo koty, albo papkin nam się zjawił. Papkin. Żartobliwe i pełna weny.
Podstolino, pół anioła. Kolosalny wzorzec noty pośród hemisfernej sceny. Strojny w miłość, lubość.
Wdzięki, pozwól. Ugiąć kornie czoła i na śniegu twojej ręki złożyć ustek wyciśnienie. Całuję w rękę.
Sługa, słuszka uniżony, cóż sprowadza w nasze strony? Miłe wszystkim nam zdarzenie. Tym zdarzeniem twe zamęście.
Moje? Właśnie miałem szczęście. Mieć u siebie na wieczerzy lorda Pembrok kilku panów.
Cały tuzin szambelanów dam, niewiele, ale jakich? Któż z kim swata? Szmer się szerzy, za mąż idzie piękna Hanna.
Ten zapewniał w nie wierzę, ale każdy z uczmych czyta, wtem miledii, Bóg kobieta. Lecz w zazdrości, diablik mały, wciąż mnie szczypiąc pod serwetą, na pół z płaczem dwakroć pyta, skąd masz styczność z Hanny losem? Spokojną bądź w tej mierze. Szepnę w uszko wdzięcznym głosem. Przyjaciela Hanna bierze.
Ależ kogo? Powiedz, kogo? Wszyscy wybór chwalą zgodnie, bo nie chwalić.
Jakże mogą? Podstolina na stronie. Ha, rozumiem. Papkin. Człowiek grzeczny i majętny i statyczny.
Podstolina na stronie. Odcześnika ma zlecenie i zachodzi tak z daleka. Tam, gdzie go się dawno czeka. Głupi mędrek. Papkin.
Pani Cześnikowi gratulacją niechaj złożę Więc to jego mam być żoną? Jakież czynisz zapytanie, bajkęż, by to rozgłoszono? Bajkę dotąd Lecz się stanie wkrótce prawdą Czy się mylę? Ciekawości skądże tyle?
Gdyby Cześnik rozogniony wskroś Przejęty twimi wdzięki, drgnął miłością I rzucony do nóg twoich błagał ręki Cieszyłby się z odpowiedzi, odchodzi w drzwi prawe, papkin sam, a, że w każdej diablik siedzi, co pustoty rozpoczyna, jeno wspomnisz zapowiedzi, bo kto mądry niech mi powie, pokaduka podstolina daje rękę cześnikowi. Scena piąta. Papkin.
Cześnik. Cześnik wychodzi z drzwi lewych, już ubrany. Cześnik. Cóż, u czarta, ty spokojny, kiedy rejent mnie napada i otwarty i żąda wojny?
Lecz godnego ma sąsiada dalej żwawo. Niech kto żyje, biegnie, pędzi, gania, zgania, bije. Papkin.
Cóż się stało? Mur naprawia, mur graniczny trzech mularzy. On rozkazał, on się waży, mur graniczny, trzech na murze, trzech wybije, a mur zburze. Zburze zniszcze aż do ziemi, papkin zmieszany, niechcący powtarza.
Zburze zniszcze, dajesz słowo, zbijesz więc ludzi, ruszaj z nimi. I jeżeli nie na mową, to przemocą spędź z roboty. Ty się trzęsiesz, to z ochoty, ale czekaj, słuchaj w przód mojej... Szczytnej pięknej ody. Co?
Tak, ody do pokoju, a jeżeli żąda boju, niech umilknie na głos muzy. Cześnik grożąc. Zostań.
Ale... Odchodzi. Papkin idzie za nim z spuszczoną głową. Pewnie guzy. Odmiana sceny.
Ogród. Kawał muru całego, od lewej strony ku środkowi prosty, od środka w głąb sceny złamany i w połowie zburzony. Przy tej części mularze pracują.
Po lewej stronie, zupełnie w głębi, za częścią całego muru, baszta albo róg mieszkania rejenta z oknem. Nieco na przodzie, po prawej stronie, podobny róg mieszkania Cześnika. Altana po lewej stronie na przodzie.
Klara przechodzi scenę. Wacław wszedł szy wyłomem, skrada się wzdłuż muru i pokazuje się powtórnie w altanie przy Klarze. Scena szósta. Klara, Wacław. Wacław.
Bliskie nasze pomieszkanie, bliższe serca, a przecie tak daleko na tym świecie. Klara, jakież nowe dziś żądania chmurzą jasność Twego czoła? Nigdyż granic, nigdyż miary, nic, że wstrzymać Cię nie zdoła? Nawet miłość Twojej Klary? Widzieć Ciebie jedną chwilę, potem spędzić godzin tyle bez Twych oczu, Twego głosu i mam chwalić hojność losu?
Wspomnij, wspomnij mój kochanku. Jakie były Twe wyrazy, gdy zaledwie parę razy zeszliśmy się na krużganku? Pozwól, droga, kochać siebie, o nic więcej łzy nie proszą.
Z mą miłością stanę w niebie, Bogiem, będę żył rozkoszą. Co mówiłem, nie wiedziałem. Kochaj, rzekłam, ja nie bronię, ale wkrótce, gdyż z zapałem, cisnąć w swoich moje dłonie. Kochasz Ty mnie, droga Klaro?
Zawsześ mi się zawsze pytał. Chociaż w oczach dobrze czytał, Któż by nie chciał dać pół życia, By mógł wyssać do łupicia, Wyssać duszą z ust twych słowa, Które jeszcze uśmiech chowa. Niech tak będzie, rzekłam w końcu, Kocham, bom też i kochała, Udając jego zapał. Co za szczęście, rozkosz, radość, Dzięki niebu, ziemi, słońcu, Tym życzeniom czyniąc zadość.
Już natura zubożała, więcej dla cię nic nie miała. Prawda, wyznać się nie boję, dopełniła w ten czas miary. Lecz gdy zwiększa miłość moje, czyż niewinna zwiększać dary? Za dni parę rzekłeś luby.
To okno, ta krata będą źródłem mojej zguby. Patrz jak różdżka różdżkę splata, jak ku sobie kwiat się skłania. Któż nam klaro tego wzbrania?
Miałżem w myśli mych zamęć zimną kratę brać w objęcie, usłuchałam cię, Wacławie. Dzień w dzień schodziłam się w altanie, lecz i razem co dzień prawie nowe od cię mam żądanie. Tobie szczęście życia winna, ty nawzajem chętnie wierzę.
Czemuż twoja miłość inna coraz nową postać bierze, kiedy rozkosz być przy tobie aż przepełnia serce moje. Ty niewdzięczny w tejże dobie tu. Tłumisz tylko niepokoje.
Obecność mnie zastrasza, bo tak dotąd czynimy mało, by zapewnić przyszłość całą. A przyszłością miłość nasza z twoim stryje, mój samego. Ciągłe sprawy, sprzeczki, kłótnie, nic nie wróżą nam dobrego.
Raczej mówią, iż okrutnie będziemy kiedyś rozdzieleni, jeśli... Dokończ, pokaż drogę. Ty, czy ja tu pomóc mogę?
Tylko... Twoja wola zmieni co się zdaje Nie do zmiany Mów, że słucham, żem kochany Że cię kocham nad te nieba Że przy sobie żyć pragniemy Tu oboje dobrze wiemy Nie oboje Czego trzeba, aby zniszczyć to ukrycie W którym pełza nasze życie I nie truchleć Czy dzień szczęścia Nie poprzedza dnia żałoby Czegoż trzeba, mów Zamęścia, o szalony Gdzież sposoby? W twojej woli, w woli stryja, w woli ojca powiedz raczej. Co zawadza, to się mija, gdy nie może być inaczej.
Rozumiem, nie, Wacławie, gdzie mnie zechcesz, znajdziesz wszędzie, zawsze twoją, prócz w niesławie. Ależ Klarom, moją żoną, któż to powiedz, wiedzieć będzie, czyś zaślubił wykradzioną? Co za hałas, słyszę kroki.
Coraz bliżej idź bez zwłoki. Jedno słowo, już ci dane. Jak nie zmienisz, żyć przestanę. Klara z czułością jakby poprawiając.
Przestaniemy, jeśli zechcesz. Pomyśl tylko, Klaro, droga. Klara wytrącając go prawie. Ale idźże, idź. Dla Boga.
Przechodzi scenę. Scena siódma. Papkin, śmigalski, kilku służących z kijami, później rejent i cześnik w oknach.
Papkin. Panie majster, proszę waści, przyzwoicie, grzecznie, ładnie, nie murować tu z napaści, bo mu na grzbiet co upadnie, po krótkim milczeniu. Wy zaś drudzy, dobrze ludzie, którzy młotki, piony, kielnie, w niepotrzebnym dzisiaj trudzie używać art dzielnie. Idźcie wszyscy precz do czarta.
Po krótkim milczeniu. Będzie, widzę, rzecz uparta. Ta hołota jakby głucha.
Mego słowa ani słucha, no. Śmigalski, nie trać czasu. Ściągnij zakark, weź narzędzie. Grzecznie, ładnie, bez hałasu, niech wszystkiemu będzie koniec. Nic się nie bój, bo ja z tobą.
Śmigalski posuwa się służącym ku mularzom. Papkin cofa się za róg domu. Śmigalski... Precz, precz, rejent w oknie.
Stójcie, co to znaczy? Śmigalski. Cześnik, pan mój, kazać raczy, aby muru nie kończono. Cześnik w oknie. Tak jest, każe, bo mam prawo.
Dalej, naprzód, dalej. Żwawo. Śmigalski posuwa się naprzód. Papkin, który był, wyszedł. Znowu się cofa za ruch domu.
Rejent, jakie prawo? Cześnik, jak kupiono mur graniczny, tak zostanie. Ależ luby miły panie, to szaleństwo z waszej strony i mur będzie naprawiony.
W przód trupem go zaściele, rejent do mularzy. Kończcie, śmiało przyjaciele, gardźcie ze mną próżnym krzykiem. Chcesz więc bójki?
Mój cześniku, mój sąsiedzie luby miły, przestań też być rozbójnikiem. Co? Jak żwawo, bij, co siły.
Śmigalski z swoimi ludźmi wstępuje na mur. Mularze cofają się tak, że bójka zostaje zakryta częścią muru całego. Rejent. Panie majster, ja w obronie, nic się nie bój, niechaj biję, kiedy go tam swędzą dłonie.
Dobrze, dobrze, po czuprynie, o tak, lepiej co się wlezie, nic się nie bój, tego trzeba, niechaj biję, świat nie zginie. Ja Cześnika za to skryję, gdzie nie widać ziemi nieba. Rejent.
Wołając za siebie. Hej, gerwazy, daj gwintówkę. Niechaj strącę tę makówkę.
Prędko. Rejent zamyka okno. Ha, ha, ha, fugas, chrustas. No, śmigalski dosyć będzie. Daj pół złotka albo złoty.
Baserunku dla hołoty. Ale zabierz im narzędzie. Dosyć, dosyć na dziś będzie. Zamyka okno.
Podejściu wszystkich papkin. Obejrzawszy się, że już nie ma nikogo Mówi ku murowi Papkin sam Hultaję Precz mi z drogi Bo na miazgę was rozgniotę Nie zostanie Jednej nogi A mam diablą dziś ochotę Wzięł was tam Choć tu który Nie wylezie żaden z dziury Wy łotry wytchórze Jutro cały zamek z burze. Scena ósma.
Papkin, Wacław. Wacław, stanąwszy za nim. Jutro Papkin zdejmuje kapelusz.
Mamże wracać w progi, które pewnie z przyszłą dobą zrówna z ziemią wyrok srogi. Wolę jeńcem iść za tobą. Papkin, wkładając kapelusz na bakier.
Pardon, mówisz? Pardon, panie. Znasz me męstwo jak zły szelong. Boisz mi się?
Niesłychanie. Pójdziesz za mną? Pójdę, panie. Ktoż ty jesteś?
Jestem, panie. Lecz czym jesteś? Czym ja jestem? Jestem, jestem...
Papkin, chwytając za broń. Cóż to znaczy? Komisarzem mego pana. Co?
Rejenta? Nie inaczej. Czy to...
Proszę. Rzecz słychana? Ledwie szlachcic na wioszczy ze spękiem długów się wydrapie. Już mieć musi komisarza. Dziw się potem, gdy się zdarza, że wołają sto tysięcy, kto da więcej.
A jak krzykną po raz trzeci, jakby z procy szlachcic leci i do swego komisarza. Idzie w służbę za szafarza, ale chodźmy na stronie. Cześnikowi wielką radość jeńcem sprawię i zapewne do mnie powie, gdy mu zdobycz mą przedstawię. Niechaj Klara twą zostanie. Chodź!
Mój jeńcze, Wacław. Idę, panie. Akt drugi. Pokój jak na początku aktu pierwszego.
Cześnik siedzi przy stoliku. Scena pierwsza. Cześnik, Papkin, wchodzi za nim Wacław, który zostaje przy drzwiach. Papkin rzucając się w krzesło. Bierz, licho takie znoje.
Ledwie idę, ledwie stoję, ależ bo to było żwawo. Diablem gromił w lewo, prawo. Ledwie żyję. Każda dźwina, starego, wyschła ślina, pod strugami ciecze z czoła, któż me dzieło pojąć z doła. Cześnik, ja, bom widział.
Ha, widziałeś, Gracko? Gracko, z tyłu stałeś. Z tyłu, z przodu nic nie znaczy.
Dobry rycerz, wszędzie straszny. Ta bezczelność, nie inaczej. Bezczelności trzeba było, aby walczyć z taką siłą. Waszyć kłamiesz mocium, panie, tylko słuchaj, słuchać warto. Chciałem zdobyć rusztowanie, lecz skoczyłem tak za żart, że się znalazł z drugiej strony.
Przyciśnięty, otoczony mularzami, pachołkami, hajdukami, pajukami, a kroć kroci, jak się zwinę, jak dwóch chwycę za czuprynę. Dalej żwawo młynka z niemi, jak cepami wkoło młuce, ile razy się obrócę po dziesięciu ich na ziemi. Tak mi rosła wciąż mogiła. A gdy z murem równa była, otworzyłem obie dłonie i stanąłem na tej stronie. Lecz co jeszcze?
Pff, czarta. Podziwienia rzecz jest warta, że uniosłem z sobą jeńca. Teraz, panie, czekam w jeńca.
Cześnik spostrzegłszy Wacława. Co przecież to znaczy? Papkin ocierając czoło.
Komisarza, pana Milczka w jasyr wziąłem. A po co? Jakim czołem?
Ja zabieram, co się zdarza. Cześnik do Wacława. Baszyć z Bogiem, ruszaj sobie i uwiadom swego pana, że jak w jakim bądź sposobie mnie zaczepka będzie dana, to mu taką fimfę zrobię, iż nim rzuci w koło okiem.
Wytnie kozła pod obłokiem. Waść się, wynoś szybkim krokiem. Poświęć się tu czyjej sprawie.
Walcz jak Achil, radź jak Kato. Po zazdroszczą twojej sławie i sto czartów dadzą za to. Wacław do Cześnika.
Przebacz, panie, słów niewiele, które wyrzet się ośmiele. Jesteś gniewny na sąsiada, że ci czasem na zawadzie, czasem zawsze on powiada. Niech nie słyszy o tym gazie. Czy nie byłoby sposobu, ustąpiwszy ze stron obu, zapomniawszy przeszłe szkody do sąsiedzkiej wrócić zgody?
Ja z nim w zgodzie? Mociu, panie, w przodę słońce w miejscu stanie. W przodę w morzu wyschnie woda, nim tu, u nas, będzie zgoda.
Dzisiaj umysł niespokojny, zaporywczo sąd wyrzeka. Od powietrza ognia wojny i do tego od człowieka, co się wszystkim nisko kłania. Niech nas zawsze Bóg obrania. Lepiej nisko niż nic wcale.
Brednia. Ale... nie ma ale.
Nie broń, panie, mieć nadziei. Bronię. Do...
Kroć do tysięcy i niech ojemnie wiem więcej. Ni o jego, ironicznie zmierzając do Wacława. Kaznodziei, bo się obom mocią panie, Jakem szlachcic, co dostanie. Odchodzi w drzwi środkowe. Scena druga.
Papkin, Wacław, Papkin. Diabeł pali w tym cześniku. Wacław, chcieć ich zbliżyć, czasu szkoda. Mało zysku, dużo krzyku. Tych dwóch ludzi, ogień, woda, cóż, paniczu, będzie z nami?
Heh, zostanę tu w niewoli. Brałem mieńców tysiącami, co zawiśli od mej woli, bo lat dziesięć toczył boję, gdzie się lały krwawe zdroje, także wkoło na mil cztery, jak czerwone było morze. Tam zyskałem i ordery, i tytuły, i honory, ale tego być nie może, zbyt oszczytne dla nas wzory. Dziś utarczka jest igraszką, a twa wolność... Będzie fraszką, ja w niewoli tu zostanę, Prawo wstrzymać jest mi dane, Alem zawsze był wspaniały, Przyjmę zatem okup mały.
Ja w niewoli zostać muszę, Znaj więc wielką moją duszę, Jesteś wolny, idź do diaska, A za wolność dasz co łaska. Ja zostanę tu w niewoli, ale cześnik nie pozwoli. Kto mnie ujął, niech mnie trzyma.
Ale, bratku, sensu nie ma. Nie daj grosza, idź sobie. I pół kroku stąd nie zrobię.
Idź, bom gotów użyć broni. Wacław zawsze z flegmą, a ja tylko własnej dłoni. Papkin na stronie. Cóż za człowieku kaduka, samochcący guza szuka i mnie jeszcze go nagoni. Do Wacława.
Bój się Boga, idź do czarta. Nie, nie pójdę, tu zostanę. A to jakaś ćma uparta.
Wacław pokazując sakiewkę. Ale patrz no, bratku, co ty, papkin. Brzęknij tylko. Złoto?
Złoto. Będzie twoim. Niech pan siada, ale darmo nikt nie daje. Wielka prawda, cóż wypada, abym zrobił, gdyż zostaję w położeniu. arcyciasnym.
Za procentem moim własnym trzeba jeździć jak w konkury, a w kieszeni, panie bracie, albo pustki, albo dziury. Kocham Klarę. Papkin na stronie.
Otóż macie. I chcę zostać tu przy Klarze. O, źle.
Wacław chowając zakiewkę. Czy źle? Papkin zatrzymując mu rękę.
Niekoniecznie, ale Cześnik w tym zamiarze będzie pewnie działać sprzecznie. Niechaj nie wie. Jak się dowie, Niech mnie przyjmie, trudno będzie, Wacław brzęcząc złotem. Tu początek, koniec w głowie, a jak Cześnik na mnie wsiędzie, nic nie znaczy.
Ba, jak komu, papkin wzruszając głową. I dla Klary, komisarza, jestem Wacław, syn rejenta. Dla Boga i w tym domu, wasz mość obu nas naraża. Oba idziem na praszczęta, Wacław brzęknął sakiewką. Brzęczy pięknie.
Miej zadane, jeśli w służbie tu zostanę. Spróbuję. Papkin chce wziąć sakiewkę.
Wacław odsuwając. Później nieco, lecz pamiętaj, że z mej wieży szybko kulki na dół lecą. Fiut z wiatrówki. Papkin leży. Gdyby zdradzić chęć gojęła, w skrytym toku tego dzieła tak postąpię jak należy.
Nie zważając na przemówkę, ale... Waciu, jak mnie kochasz, dzisiaj jeszcze spal wiatrówkę. Nie trać czasu.
Idę, idę. Papkin na stronie. Diabeł nadał triumf taki. Coraz głębiej lezę w bied.
W moim jeńcu mam rywala. Przykro z bliska, gorzej z dala. Tamten zamknie, ten zastrzeli.
A bodajcie diabli wzięli. Wracając od drzwi. A sakiewka? Zostać może. W samej rzeczy?
Nie inaczej. Papkin wychodzi środkowymi drzwiami. Scena trzecia. Wacław.
Klara. Klara, co wyrabiasz, o mój Boże, trzeba by mi być w rozpaczy, żebym tylko czasu miała. Wacław, cóż się stało, co się dzieje, jeszcze mi się w oczy śmieje, ja wiem wszystko, bo m słuchała, chcesz tu zostać, cóż w tym złego, miej rozsądek, cóż mi z niego, kiedy już jest dowiedzione, że rozsądku zwykłą drogą, niezawodnie połączone losy nasze być nie mogą, po cóż w dawnej trwać kolej. Dalej żwawą panowcami, gdzie zadnieje brzask nadziei, gdzie mniej ciemno jest przed nami. Nie rzucajmy na bok okiem, bo przepaści pewnie w koło, ale w niebo, wzniosłszy czoło, śmiałym naprzód idźmy krokiem.
A jeżeli stołość będzie towarzyszyć w naszym pędzie, mimo sporu przeszkód wielu, dojdziemy przecie kiedyś celu. Dobrze mówisz, idźmy śmiało, prostą drogą zyszczem mało, przekonałeś przyjacielu, lepiej mówisz... Niż dziś rano, gdyś ucieczkę z sobą radził Ale...
Nóż by cię poznano, nóż by papkin ufność zdradził Nie patrz w przepaść, moja droga Tu do serca nachyl skronie Prędko zniknie każda trwoga Gdy w miłości wzrok utonie Zostań zatem w imię Boże Masz ode mnie pozwolenie Twoje klaro nie pomoże Lubo z życiem równie cenię I do stryja trafim może A to wolą podstoliny Bo wiec... Iż w tej właśnie chwili miłość sobie oświadczyli, ona skromna, raczka z piekła, ale rączkę mu przyrzekła. Ująć ci ją łatwo będzie, pochlebijając w każdym względzie.
Chwal bez miary rozum cnoty, piękność, kształtność jej osoby, a czym zechcesz w naszym domu, tej zostaniesz jeszcze doby. Z komisarza na pisarza, zły coś, pozór stąd wynika, ależ znowu wszak się zważa, honor służby uczestnika. Biegnę. Powiem podstolinie, że ktoś z prośbą tu ją czeka.
Klara podając mu rękę. Miej nadzieję. Złe przeminie. Chwila szczęścia niedaleka. Odchodzi w drzwi prawe.
Scena czwarta. Wacław. Przed godziną strwogi mdleje, za godzinę wzorem męstwa.
To nie widzi podobieństwa, to ma więcej niż nadzieję. Płci piękna, luba droga, twoja radość, twoje żale to jeziora lekkie fale. Jedna drugą ciągnie ściga, ta się schyla, ta się dźwiga, ale zawsze w blasku słońca, zawsze czysta i... Bez końca.
A my, dumni władcy świata, mimo siebie pochwyceni za tym cieniem, co ulata, całe życie z chwil w chwilę przepędzamy jak motyle. Scena piąta. Wacław, podstolina z drzwi prawych. Podstolina.
Gdzież suplikant, o cóż prosi? Wacław z niskim ukłonem. Tu jest natręt. Ty?
Młodzianie? Wacław jeszcze nachylony. Zbyt się winnym może stanie, iż tak szmiało wzrok podnosi. Co widzę?
Wacław po krótkim milczeniu. Anna? Wacław!
Wacław z pomieszaniem. Nie wiem wprawdzie to spotkanie. Ty więc jesteś pod stoliną? Nie wiedział żeś? Wacław, jak w przódy, przed godziną, na stronie.
Co tu mówić, z jakiej roli? Nie wiedział żeś, że pod stolicze piersiński mój mąż trzeci... Niech nad duszą Bóg mu świeci, zaślubiwszy mnie na wiosnę, już w jesieni leżał w grobie.
Tak, tak, przypominam sobie. Oddał ducha na mym łonie. Wacław roztargniony.
Oddał, tak, tak, oddał pewnie. Zapłakałam zrazu żewnie. Nie mieć męża mocno boli, lecz...
I smutek w czasie tonie. Wacław roztargniony. Więc utonął pan pod stoli.
Któż powiada? Nie powiada? Dobrze.
Zatem odejść muszę. Pod stolina zatrzymując go. Co on myśli?
Co on gada? Ty szalejesz na mą duszę. To być może pod stolina czule. Ja cię zwiążę. Ja cię zamknę, drogi książę.
Nie powtórz tego słowa. Patrz jak wst... Stydem cały płonę. Za studenckie przewinienia, Ni tytułu, ni imienia, Wacław dalej nie zachowa, Bo te były, cóż, zmyślone.
Wszystko? Wszystko, co do Joty. I nie księciem? Ani trochę.
Cóż za powód? Myśli płoche szału młodości, Chęć pustoty, Jednym słowem coś bez celu, Jak to każde kłupstwo prawie. Ależ miłość twa, Wacławie!
Wacław na stronie. Siedźże teraz w wilczym dole. Ten rumieniec na twym czole. Jak wytłumaczyć?
Ja czekałam. W całej Litwie cię szukałam. Lecz o księciu Radosławie nikt nie wiedział, nie mógł wiedzieć. Byłem młody.
Podstolina, powtarzając ironicznie. Byłem... Młody, ale biegły w swojej sztuce. Tego nie wiem.
Są dowody. A to jakie? Twoja zdrada, żem się zmienił. Być to może.
Trudnoż kochać nieustannie, lecz gdy karcić mnie wypada. Czyż przystoi zmiennej Annie? Nie szukałaś zbyt daleko, nie czekałaś czas zbyt długi. Pod stole mu spadło wieko.
Już ci czesik na usługi. I niech dzisiaj czesnik ziewnie, jutro... Krajczy będzie pewnie. Ja wyrzutów ci nie robię, owszem, owszem, szczęść ci, Boże. Lecz co czynić wolno tobie, niechże każdy czynić może, gdyż, gdym więc zmienia uczucia moje, szedłem tylko w twoje ślady i zdradzaliśmy oboje lub też wcale nie ma zdrady.
Jestem wdową, mój Wacławie. Ja żonaty jestem prawie. Któż ty jesteś? Ty? Zbyt znany?
Wacław Milczek. Syn Rejenta! Tu, w tym domu? Wacław kończąc, zabłąkany.
Jestem trwogą, w skróś przejęta. W oczach ciemno serce bije. Jak cię Cześnik tu odkryje, jak rywala pozna w tobie?
Nie znajdzie już go we mnie. Nie zapieraj się daremnie. Wszak błagałeś podstolinę, by do ciebie wyjść raczyła. Czegoż żądasz? Niechaj zginie, jeśli sam wiem.
Bywaj zdrowa. Podstolina zatrzymując go. Zawsze jeszcze dawna głowa.
Stój! Nie odchodź! Wacław na stronie. Ach, papkinię, wziąłeś, wziąłeś mnie w niewolę.
Ty, kochanyś, był jedynie, nad sto książąt ciebie wolę. Do mych komnat chodź w ukrycie, tam bezpieczny będziesz luby, Bo cię broni moje życie, bo z obrony szuka chluby. Scena szósta.
Podstolina. Wacław. Klara z drzwi prawych. Wacław zoczywszy Klarę boleśnie.
A Klara wesoło. I cóż? Podstolina.
To jest Wacław. Nic nie ma. Klara do podstoliny. Czegoż żąda?
Podstolina na stronie. Co powiedzieć? Klara na stronie. Dobrze idzie, już z nim trzyma. Głośno.
Nie powinnam może wiedzieć? Wacław. Dlaczego? Podstolina. Wielkiej wagi jest interes jego mości.
Działać trudno bez rozwagi, zatem proszę nie mów słowa, że o jego wierzbytności. Później całą rzecz wytłuszczę. Wacław cicho do podstoliny. Ja odejdę. Podstolina podobnież.
Ja nie puszczę. Głośno. Proszę z sobą wasz mość pana.
Jego sprawa zawikłana. Muszę przejrzeć dokumenta. Doklary całując ją w czoło. A co?
A Klarunia niech pamięta, nie powiadać nic nikomu. Klara. Nikt się w tym nie dowie domu. Podstolina.
Bo nadmiar nam zaszkodzi. Później powiem, o co chodzi. Odchodzi, kiwnąszy na Wacława, który ze spuszczoną głową za nią odchodzi w drzwi prawe. Klara sama. Śmieszniejszego cóż być może.
Jak gdy zwodzić chce zwiedziony. Jak Wacław w swej pokorze zdał się wzywać jej obrony. Ledwie, ledwie śmiech wstrzymała, ale hola, hola panno.
Do triumfu nie masz prawa, choć początek dobry miała. Niewygrana przez to sprawa. Scena siódma.
Klara. Papkin, papkin, jak w dezerty Arabii, Złodziesiejny wzrok febowy, Niesie z kwarem śmierć lilii, Aż nakłoni białej głowy, a zebrana na błękicie, Płodorodna kropla rosy, wraca zwiędłe i nowe życie, I unosi pod niebiosy, równowładna, równoczynna, Prezencyjna twoja miła. Starościanko miodopłynna, z ukłonem, dla twojej sługi była, Jużem bliski był zwiędnienia, gdy twe oko wszystko zmienia.
Oby kiedyś dały bogi, abym niosąc odwet drogi, Nim czas raźniej machnie kosą, był twym żarym, był twą rosą. Ukłon głęboki. Klara ironicznie całą tę scenę, oddając niski ukłon.
Równie z rytmu jak z oręża, tak sławnego dostać męża, jak jest za szczytem białogłowy, ale każdy dziś młodzieniec z miłosnymi czczymi słowy zwykł przeplatać ślubny wieniec. Trudnoż zawsze dawać wiarę, cóż nie wierzyć wielkie nieba, że się kocha piękną klarę, czyliż na to przysiąk trzeba, że się kocha nie potrzeba, a że zawsze równie będzie i przysięga nic nie znaczy. Hoh! Na serca mego grzędzie niech twe ziarnko bujać raczy, A zadatek ten twój mały puści korzeń wiecznotrwały.
W dawnych czasach rycerz prawy lubo zdobion wieńcem sławy, Lubo staczał krwawe boje, nim oświadczył miłość swoje. Ku czci drogiej swej kochanki w turniejowe wjeżdżał szranki, Tam na kopią dzielnie gonił, po dziesięciu zsadzał z koni, I dopiero gdy się skłonił wziąć nagrodę z lubej dłoni. Błagam, aby sercu miła kochać mu się pozwoliła, bo by mu wolno pod jej barwą kruszyć kopie, miecze ścierać, dla niej tylko żyć, umierać.
Z tego stroju i z tej broń marsowego znać piastuna, co w rycerskiej zbiegł pogoni od bieguna do bieguna. Oby moja Artemiza, światu groźne to żelazą, krwią jak gąbka napęczniałe, przemówiło choć tą razą. Wam na wiarę, mnie na chwałę, z coraz większym zapałem.
Gdzie na skale gród kamienny, gdzie działami mur brzemienny, gdzie bagnetów ostre wały, gdzie sklepienie zdzid i szabli, tam był papkin, lew z uchwały, strzelec boski, rębacz diabli. Jęk, szczęk, krzyk, ryk, śmierć dokoła. Tu bezbronny pardon woła, tu dziewica ręce łamie.
Matka płacz, dziecię kwili, ale spada moje ramię, ci co żywi już nie żyli. Klara parska śmiechem. Przebacz zapał z grozo krwawy rycerskiego uniesienia, ale widzisz, dość mam sławy, brak mi tylko pozwolenia, bym w fortunnych staną rzędzie, których celem Klara będzie.
Więc zezwalam, papkin klękając, przyjmij śluby. Ola, teraz lata próby. W nich dowody posłuszeństwa, wytrwałości i śmiałości. Królowo wszechpiękności, ornamędzie człowieczeństwa, Powiedz, w ogień skocz papkinie, a twój papkin w ogniu zginie. Wstaję.
Nie tak srogie me żądanie, klejnot rycerskiego stanu, Pastwą ognia nie zostanie, lecz powtarzam waszmość panu, Posłuszeństwa, wytrwałości i śmiałości żądam próby. W każdej znajdę powód chluby. Posłuszeństwa, chcąc dać miarę, milczeć trzeba. Sześć miesięcy.
Nic nie gadać. Tak, nic więcej. Wytrwałości zaś dam wiarę, gdy o chlebie i o wodzie. Tylko przebóg. Niezbyt długo.
Rok i dni. Sześć. Papkin boleśnie. Jestem w grobie.
Z ukłonem. Ale zawsze twoim sługą. Zaś śmiałości w tym sposobie da mi dowód, kto dać zechce.
W oddalonej stąd krainie jadowity potwór słynie, najmężniejszym trwogą bywa, krokodylem się nazywa. Niech go schwyci i przystawi moje oko nim zabawi, bom ciekawa jest nadmiarę widzieć żywą tę poczwarę. To jest wolą niewzruszoną, a kto spełni co ja karze, ten powiedzie przy tołtarze, tego tylko będę żoną. Ukłoniwszy się odchodzi w drzwi prawe.
Scena ósma. Papkin po długim milczeniu. Krokodyla! Ironicznie.
Tylko tyle? Co za koncept! U kadłuka!
Panną w głowie krokodyle! Bo dziś każda zgrozy szuka. To dziś modne, wdzięczne, ładne, co zabójcze, co szkaradne.
Dawniej młoda palieneczka miłe rzekła kochankowi Daj mi luby kanareczka! A dziś każda swemu powie Jeśli nie chcesz mojej zguby Krokodyla daj mi luby Po krótkim milczeniu Post Milczenie Wszystko fraszka Straży przy mnie nie postawi Ale potwór nie igraszka Czart Nie, Papkin go przystawi Idzie ku drzwiom prawy mis spotyka się z wybiegającym Wacławem. Ha! Wacław. Co?
Nic. Wacław rzucając mu sakiewkę. Masz.
Milcz, bo wiesz. Papkin chwytając sakiewkę. Wiem. Wacław odchodzi. Po krótkim milczeniu.
Wiem? Nic nie wiem. Czy zostaje, czy odchodzi, za co daje?
Nie wiem wcale. Wiem, że złoto. Wiem, że dając zrobił ładnie, ale nie wiem odcześnika, czy mi na kark co nie spadnie. Wiem, jak zdradzę zalotnika, że z wiatrówki dmuchnąć gotów, ale nie wiem, nie wiem wcale, czy na końcu z tych obrotów odcześnika łeb pocale. Wiem i nie wiem.
Sprawa diabla. Tutaj kulka, a tu szabla. Jednak... Dobrze rzekł pan Bennett, podrzucając sakiewkę.
Beatus quitenet. Scena dziewiąta. Papkin. Cześnik z drzwi środkowych. Cześnik.
Winszuj wasz mość mi sukcesu, dzisiaj moje z rękowiny. Już finalnie bez regresu słowom dostał pod stoliny. Papkin. Ja wiem jak to przyszło drogo, wszak ci moją to robotą.
O! Właściciną, patrzcie nogo, mnie się waszeć pytaj o to, oglądnąwszy się. Tak mi się tam w dobrą chwilę nawinęła, snadnie mile dała, zezek u misk takim, żem posunął w koperczaki.
Ona dalej w ceregiele, ni siak, ni tak, tędy, siędy, a ja sobie coraz bliżej, śród chychotek, śród gawędy, bliżej, bliżej. Cmok, nareszcie, dobrodusznie. Haaa...
Zrobiłem wstyd, nie wieście. Jak Alkiermes wskroś spłonęła, mnie konfuzja ogarnęła, tak że wziąwszy zapas nogi, chciałem drapać za trzy progi. Wtedy ona Maciu Panie zawołała. Stój Macieju, niech się twoje wola stanie. Ja przyjmuję ją w pokorze.
Masz ten pierścień, szczęść nam Boże. Daj go Kaci, wielka sztuka. Cześnik w złości. Z rewerencją uka duka, bo... wskazuje drzwi.
Ha, zawsześ w gniewie skory. Jakie by to były spory, gdybym nie miał krwi najmniejszej. Ale mówmy o ważniejszej teraz rzeczy. Ja tak radzę. Uf młodzieniec od rejenta, co mnie długo popamięta.
Bardzo prosi, czy nie może przy wasz mości zostać dworze. Zdatny, zwinny, wierny będzie, lecz... Co z tego?
Tajemnie. Mówią wszędzie, że za kołnierz nie wyleje. Nie wyleje? Czy wyleje? Miejsca u mnie nie zagrzeje, bo nie będzie w ziemi zbierał, co milczkowi z nosa spadnie.
Chyba. Gdyby się opierał, chciał zatrzymać samowładnie, wtedy przyjmę na przekorę. Będziesz mógł to poznać znadnie, bo imprezę inną biorę.
Za dzisiejszą mą swawolę i że w murze gdzieś tam dziura gotów... Pieniać mnie szlachciura, więc krzyżową skończyć wolę. Pójdziesz wyzwać mocią, panie?
Circa quartam, niech mi stanie, u trzech kopców w czarnym lesie. Do siebie, jak mu. Utnę jedno ucho, a cześć z drugim się wyniesie. Lepiej pisać.
O, broń Boże, tam objaśnień, tam namowy, tam potrzeba tęgiej głowy. Muszę przyznać się waszmości, od ostatniej mej słabości tak zgłupiałem. To być może, zatem wykrętnie pomoże. Miejże człeku Boga w duszy, nie wysyłaj nieboraka, nim mu w lesie utniesz uszy, mnie tam spotka hańba jaka.
Wszakżeś mówił dzisiaj rano, miłe mi jest jeszcze życie, gotów otruć, zabić skrycie. Skrycie? Nie, na boskim świecie.
Papkin nie content. Tam, co tam? Taćci przecie mnie pod nosem łba nie utnie. Diabeł nie śpi. Wałam utnie, papkin pokazując powieszenie.
A nóż by mnie, Cześnik grożąc, niech spróbuje, taką bym mu kurtkę skroił. Diablisz mi tam po tej kurcie jak zadydam gdzie na furcie. Cześnik głaszcząc go. Wiesz co papciu, spraw się ładnie, a w kieszonkę grubo wpisz. Wpadnie, całuje go w czoło i odchodzi w drzwi lewe.
Papkin z skrzywioną twarzą i kiwając głową w drzwi środkowe. Akt trzeci. Pokój Rejenta. Scena pierwsza.
Rejent. Mularze. Rejent siedzi przy stoliku i pisze.
Dwóch mularzy przy drzwiach stoi. Rejent. Mój majstruniu, mówcie śmiało, opiszemy sprawę całą, na te ciężkie nasze czasy boskim darem takie basy.
Każdy kółak z pieniężem, że was bito, wszyscy wiemy. Mularz. Niekoniecznie.
Bili przecie, mój majstruniu. Niewyraźnie. Czegoż jeszcze wam nie stało?
Bo machano dosyć raźnie. Odszturchnięto tam coś mało. Drugi mularz.
Któż tam za to skarżyć zechce? Rejent. Lecz kto szturcha, ten nie łechce?
Mularz. Zapewne. Ani głaszcze?
Zapewne. A więc bije. Oczywiście. Komu kije porachują kości w grzbiecie, ten jest bity. Wszak to wiecie.
A kto bity, ten jest zbity. Co? Dobrze pan powiada, ten jest zbity. Więc was zbili. To rzecz jasna, moi mili.
Ta, już jakoś tak wypada. Rejent napisawszy. Skaleczyli?
O broń Boże! Nie, serdeńko, nie! Przecie... Znak?
Drapnięcie? Mularz, pomówiwszy z drugim. Znajdzie może. A drapnięcie?
Pewnie wiecie, mała ranka, nic innego. Tać, tak niby... Mała? Wielka? Jednym słowem rana wszelka skąd pochodzi?
Niby z tego... z skaleczenia. Inaczej. Mieć więc ranę tyle znaczy, co mieć ciało skaleczone.
Że zaś raną jest drapnięcie, więc zapewnić morzem święcie, że jesteście skaleczeni. Przez to chleba pozbawieni. O, to znowu pozbawiony jesteś, bratku, i z przyczyny życi nie dam... okruszyny, pisze.
Zatem, zatem skaleczeni, przez to chleba pozbawieni, z matką, żoną, czworgiem dzieci. Nie mam dzieci. Drugi mularz. Nie mam żony.
Rejent. Co, nie macie? Nic nie szkodzi.
Mieć możecie, tacy młodzi. He, drugi mularz. Tać prawda.
Rejent napisawszy. Akt skończony. Teraz jeszcze zaświadczycie, że nastawał na me życie, stary Cześnik. Jęty szałem strzelał do mnie.
Nie widziałem. Wołał strzelby. Drugi mularz.
Nie słyszałem. Mularz. Wołał wprawdzie daj gwintówki, lecz chciał strzelać do makówki.
Rejent. Do makówki, do makówki, no, no, dosyć tego będzie. Świadków na to znajdę wszędzie. Nie brak świadków na tym świecie. Teraz chodźcie bliżej, bliżej.
Znakiem krzyża podpiszecie. Michał Kafar, trochę niżej tak, tak. Maciej Miętus, pięknie.
Za ten krzyżyk będą grosza. Cześniczek z żółci pęknie. Najpokorniej teraz proszę coś z dawnego nam przypadnie Cześnik wszystko będzie płacił Jakoś panie to nieładnie Byleś wasze nic nie stracił Tłum pracował Rejent popychając go ku drzwiom Idźże z Bogiem Bo się poznasz z moim progiem Tłum zapłata każdy powie Rejent popychając ku drzwiom Idź serdeńko bo cię trzepnę Mulasz w drzwiach Ale przecie Rejent zamykając drzwi.
Bądźcie zdrowi, dobrzy ludzie. Bądźcie zdrowi. Wracając.
Czapkę przedam, pan zostawię, a Cześnika stąd wykurzę. Będzie potem o tej sprawie na Wołowej pisał skórze. Lecz tajemne moje wieści, jeśli wszystkie sprawdzą zgodne tym, czym teraz serce pieści, najboleśniej tym ubodne. Scena druga.
Rejent, Wacław. Rejent. W czas przychodzisz, drogi synu, pomówimy słówek parę.
Siada i daje znak synowi, aby usiadł. Z niejednego twojego czynu niezachwianą wziąłem wiarę, iż wstępując w moje ślady pobożności kroczysz drogą, że złe myśli, podłe rady nigdy zwieść cię z niej nie mogą. Rad temu serce moje, kłando kujem już przy grobie, żyje tylko jeszcze sobie, ociera łzy sekatury. Gorszkie znoje w nieustannej alternacie.
Składam kornie ciebie gwoli przy najwyższym majestacie, bo ja tylko moje dziecię do fortunnej twojej doli aspiruję jeszcze w świecie. Wacław, łaski ojca dobrodzieja czy nieszczęsny dowód drogi? W tobie jedna ma nadzieja, lecz zazdroszczą mi jej wrogi.
Syna z ojcem chcą rozdzielić, chcą się smutkiem mym weselić. Złego ducha pną mamidła, twojej młodości stawią sidła. Nie rozumiem, nie rozumiesz, starościanka. Zna dziewica tę ubóstwiać, skrycie umiesz.
Jeśli była tajemnica, to dlatego, że chciał w przód do sąsiedzkiej schłonić zgody. Mnie z Cześnikiem? O mój Boże!
Któż jej więcej pragnąć może niż ja, Człowiek bogobojny. Zezwól zatem, abym z Klarą Być nie może żadną miarą. Cześnik burda, ja spokojny. Lecz cóż Klara temu winna, Że czasami stryj szalony.
Czy tam winna, czy niewinna, Innej waści trzeba żony, I serdeńko będzie inna. Mój ojcze, wyrok srogi, Nieodmienny. Synku drogi, moja dola rzekłeś przecie jednym celem na tym świecie. Bóg to widzi i ocenia.
Ja ją kocham. Rejent z uśmiechem. To się zdaje.
Nie przeżyję rozłączenia. Ja się tego nie przestraszę. I przysięgam.
Rejent surowo. Zamilcz wasze. Ze słodyczą.
Co los spuści, przyjąć trzeba. Niech się dzieje wola nieba. Lecz serdeńko, gdyś tak stały, gdzież dawniejsze twe zapały? Milczysz, jakże ironicznie. Niedowiar, jak o wszystkim wie ten stary.
Młodość, może podstolina. Była kłądan ta jedyna, ta wybrana, ta kochana. Teraz bawi u Cześnika. Wacław z pospiechem, zaręczona Cześnikowi.
Pół ty temu nie uwierzę, póki sama nie odpowie. Nie odpowie? Podstolina? Zapytałem ją w tej mierze, a jeżeli Bóg dozwoli, przyjmie rękę mego syna. Lecz nie przyjmie syn jej ręki.
Syn posłuszny Bogu dzięki. Intercyzę przyłączyłem, gdzie dokładnie wyraziłem. Która zerwać zechce strona, ta zapłaci sto tysięcy.
Moje szczęście warte więcej. Szczęściem będzie taka żona. Wprzód mogiła mnie przykryje, lecz i...
Cześnik jeszcze żyje, on nas spali w pierwszym pędzie. Rejent z flegmą jak zawsze. To Cześnik wiść będzie. Niech się dzieje. Wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Ojcze, synu, ostre noże topisz w sercu syna twojego. Nie ma złego bez dobrego. Zmień swój rozkaz.
Być nie może. Wacław rzucając mu się do nóg. Litości. Te zyskałeś.
Patrz, ja płaczę. Wacław wstając. Mieć nadzieję?
Nie, serdeńko, być nie może. Ja z rozpaczy oszaleję. Patrz, ja płaczę, ani słowa.
Cnota synu jest budowa, jest to ziarno, które sieje. Wacław odchodzi po krótkim milczeniu. Jeszcze, diable, młoda głowa.
Scena trzecia. Rejent. Co skłoniło pod stolinę wdówkę tantną, wdówkę gładką?
Za takowe iść gadzinę to dotychczas jest zagadką, ale wątpić nie wypada, iż zamienić będzie rada, prostując się. A czy starość bywa żwawa? Wżdyg wiek młody ma swe prawa, ale cześnik, gdy postrzeże, iż na dudka wystrychnięty może, może, strach mnie bierze, a po... Popleksją będzie tknięty.
Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. Scena czwarta. Rejent, Papkin. Papkin wsuwając się trwożliwie.
Wolnoż wstąpić? Rejent. Bardzo proszę. Papkin z najniższym ukłonem i nieśmiało.
Pana do mój rejenta widzieć. Wgodnej tej osobie chluba wielka niepojęta spada na mnie w tejże dobie. Jak niemylnie pewnie wnoszę.
Tak jest. Sługa uniżony, wolnoż mi się w odwet spytać, kogom zyskał honor witać? Papkin na stronie.
Hmm, pokorna coś szlachciurka z każdym słowem daje nurka. Niepotrzebne miałem względy. Śmielej. Jestem Papkin.
Rejent wskazuje z ukłonem krzesło na środku stojące. Papkin, przypatrując się z uwagą rejentowi, który jak zawsze z założonymi na piersiach rękoma nieporuszenie w miejscu stoi. Papkin mówi dalej na stronie. Jak uważam, skończę wszystko bez pomocy.
Głośno wyciągając się na krześle. Jestem Papkin, lew północy, rotmistrz sławny i kawaler. Okazując gestem wstęgi orderowe.
Tak siak tędy jo wędy, mądry w radzie, dzielny w boju. Dusza wojny, wróg pokoju, znają Szwedy, Muzułmany, Sasy, Włochy i Hiszpany. Artemizy, ostrze sławne i nim władać ramię wprawne. Jednym słowem krótko mówiąc, kula ziemska zna papkina.
Teraz bratku, daj mi wina. Rejent po krótkim wahaniu na stronie. Nemo sapiens nisi patients. Dostaje butelkę spod stolika, klimkiem nakrytego.
Patrzy w nią do światła. Nalewa lampeczkę i podaje papkinowi, który tymczasem mówi, co następuje. Papkin na stronie. Brat szlachcic tchórzem podszedł. Po zleceniu odcześnika może sobie udrełyka.
Nakrywa głowę. Pije. Cienkusz. Pije. Dereż.
Pije. Rejent na stronie. Nad to śmiało.
Papkin. Istna. Lura, panie bracie, cóż, lepszego to nie macie? Wybacz waszmość, lecz nie stało.
Otóż to jest szlachta nasza ze wzgardą. Siedzi na wsi, sieje, wieje, zrzędzi, nudzi, gdy rałaja dać winę, to nie staje. Idzie do stolika, nalewa sobie.
Rejent nieporuszony prowadzi go oczyma. Albo jeśli przyjdzie w flasza, samą maścią już przestrasza. Potem prosi, jeśli łaska.
Nie proś, nie nuć. Chreczko sieju, a lepszego daju u diaska, Ależ mości dobrodzieju, papkin pijąc. Mętne, kwaśne nadpojęcie, Histna lura mój rejęcie, rejent na stronie. Cierpliwości wiele trzeba, niech się dzieje wola nieba.
Zwieć piwnice wszystkie moje, Gdzie z pół świata masz napoje, Gdzie sto beczek stoi rzędem, Jeśli znajdziesz co takiego, dam ci, Bratku, konia z rzędem. Rejent z ukłonem. Pozwól spytać, panie drogi, gdyż nieznana mi przyczyna, co w nikczemne moje progi marsowego wiedzie syna.
Papkin, rozpierając się na krześle przy stoliku. Co chcesz wiedzieć? Proszę o to.
Więc staję tu, wiec niecnoto, ze strony jaśnie wielmożnego cześnika Raptusiewicza, co go ranku dzisiejszego. Twych sługalców sprośna dzicza, godna jednak pryncypała w jego zamku napaść śmiała. Mów, że wasz mąż trochę ciszej jego sługa dobrze słyszy. Mówię zawsze po dług woli, ależ bo mnie głowa boli. Papkin jeszcze głośniej.
Że tam komu w uszach stryka, albo że tam czyj łeb chory, przez to nigdy w pieśń słowika nie odmienią głos stentory. Rejent słodko. Ależ bo ja mam i ludzi, każe oknem cię wyrzucić.
Papkin w miarę suwrajenta wstaje zwolna, zdejmując kapelusz. A tam dobry kawał z góry. Nie trzeba.
Jest tam który? Hola! Niech się pan nie trudzi.
Pan jak piórko stąd wyjedzie do służących. Czekać w czterech tam za drzwiami. Ależ na cóż to? Sąsiedzie tej parady między nami. Teraz słucham wasz mość pana.
Rejent, sadzając go prawie gwałtem. Bardzo proszę, bardzo proszę. Siada blisko i naprzeciwko.
Jakaż czynność jest mu dana? Nie spuszcza z oka Papkina. Jesteś trochę nadto żywy. Nie wiedziałem. Bóg mi świadkiem, że tak bardzo masz słuch tkliwy.
Przestrzesz, proszę, gdy przypadkiem, jakie słówko głośniej powiem. Czy się prędko rzeczy dowiem? Papkin bardzo cicho. Zaraz.
Cześnik bardzo prosi. Czy głośniej? Papkin na znak potakujący Rejenta mówi dalej.
Cześnik prosi. To jest raczej... Cześnik wnosi, że by skończyć w jednej chwili kontrowersją... Co zrobili.
Nie mogąc uniknąć wzroku Rejenta, miesza się coraz bardziej. Miesza się coraz więcej. Dobrze mówię. Co zrobili kontrowersją.
Jak rzecz jest znana, że tak to jest. Że sprzyja... Odwracając się na stronie.
Ch... To jakiś wzrok szatana, cały język w trąbkę zwija. Ja nie jestem pojąć w stanie, wasz mość prawie zbyt zawiło.
Papkin wstając. Bo to, bo te... Wybacz, panie. Wino trochę mocne było, a nie jestem zbyt wymowny. Ciszej.
Czy tych czterech jeszcze stoi? Jednym słowem, mój szanowny. Dobry sąsiad, czego żąda? Lecz się poseł trochę.
Rejent kończąc. Boi... Bądź serdeńko, bez obawy, więc Cześnika prośba niesie, abyś wasz mość, Czirka, kwartumu trzech kopców w czarnym lesie, stanął z szablą do rozprawy. Rejent ironicznie.
Stary Cześnik jeszcze żwawy, Papkin ośmielając się. Ba, to wszyscy wiedzą przecież, że niemylne jego ciosy, wszakże w całym już powiecie pokarbował szlachcie nosy, tylko jeszcze ciszej, proszę. Papkin oglądając się na drzwi.
Prawda? Ciszej. Cicho za tym jego grzeczną prośbę wnoszę i dołączam moją własną i odpowiedź krótką, jasną. Te listownie mu udzielę. Ale jakże to się zgadza, wszak ci jutro ma wesele.
Papkin śmielej. Tamto temu nie przeszkadza. Rano pierścień, w pół dnia szabla, wieczór kielich, w nocy rejent słodko. Cicho. Prawda?
Cicho. Papkin na stronie. Sprawa diabla, a nim rumru czy mnie licho tu przyniosło w takie szpony?
Rejent ironicznie. Wielki afekt przyszłej żony? Fiufiu, fiufiu. Także z miłości trzykroć na dzień wpada w mydłości. Cześnik także rozogniony jak gromnica ku niej pała.
Będzie para doskonała. A że wierna w każdej sprawie, ręce, nogi w zakład stawię. Scena piąta.
Rejent, papkin, podstolina. Podstolina. Otóż jestem na wezwanie w twoim domu, mój rejencie.
Co dowodem niech się stanie, żem zmieniła przedsięwzięcie. Nie straciłam na namyśle, niepotrzebnym czasu wiele, bo ja rzadko kiedy myślę, ale za to chyrza w dziele. I nie mówiąc cześnikowi, mój staruszku bądźcie zdrowi, milsze od was są sąsiady.
Podpisuję Twe układy i w minucie tutaj staję, oddając papier złożony. Waszmość Panu jeden daję, drugi odpis u mnie będzie. Gdy więc pewność w każdym względzie i wzajemnie dane słowa.
Witam Ciebie jak synowa, rejent. Wielki splendor na mnie spływa, moja Pani miłościwa. I fortuna w złotej nawie żagiel dla mnie swój rozpieła.
Gdyś chętliwie i łaskawie w Twoje skarbne ręce wzięła. Najkorniejsze prośby moje Tak jest, Pani Miłościwa Wielki splendor na mnie spływa A na szczepu mego trzaski Jeszcze większy spłynąć może Bo chcesz z arcy wielkiej łaski Mego syna dzielić łoże Niechże mi tu wolno będzie Na tej lichej własnej grzędzie Polecając Waszmość Pani Trwałej przychylności zdroje I powolne służby moje Do maluczkich upaść nóżek Jako sługaj podnóżek. Całuję ją w rękę. Papkin na stronie. Co ja słyszę?
Cołkata zdmuchnął żony Cześnikowi i z nią syna swego swata? Wszak ci Cześnik, gdy się dowie, jak szczupaka go rozpłata. Podstolina.
Nie myśl jednak mój rejęcie, że to z gustu do odmiany wzięłam inne przedsięwzięcie. Syn twój, Wacław, był mi znany. Bardzo znany.
Jednym słowem na cóż mamy się... Kryć w tej mierze. Był kochany. Kochał szczerze.
Papkin klaskając w palce. Tędy droga. Podstolina.
Cóż to znaczy? Papkin tu? Tak. Papkin czeka, aż go Anna z oczy ćraczy.
Podstolina do rejenta. Wasz mość. Cierpisz tego człowieka?
Do papkina. Przecz mi z oczu. Papkin z pośpiechem.
Idę. Rejent. Czekaj.
W wasze. Czekam. Odpis przecie.
Podstolina. On to zdradną swą wymową mnie, zbyt słabej mnie kobiecie, opłakane wyrwał słowo. Ja? I gdyby nie ta zmiana, szłabym biedna w moc tyrana. Papkin do siebie.
Dzień feralny. Rejent do podstoliny. Wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. Ale teraz moje zdanie, że gdy Cześnik nie wie jeszcze o nam chlubnie zaszłej zmianie, lub o w piśmie rzecz umieszczę, dobrze będzie, gdy twojej strony Papkin weźmie zapewnienie i powtórzy to, co w liście.
Papkin na stronie. Chcę mnie zgubić oczywiście. Rejent, daj mu pani twoje zlecenie, a ja...
Skreślę słówek parę. Odchodzi. Scena szósta.
Podstolina. Papkin. Papkin odprowadziwszy go oczyma. Podstolino, mam dać wiarę?
Co to znaczy? Gdzie sumienie? Rejent ukazując głowę we drzwiach.
Proszę ciszej. Papkin. Prawda, ciszej.
Na stronie. I przez mury czart ten słyszy. Cicho do podstoliny.
Ha, co robisz? Podstolino. Z twojej przyczyny wszyscy zginą, czyli szczęśnik ci nieznany, on nie zniesie tego sromu, on pochodnią i żelazem śmierć wyrzuci w wasze ściany.
Gruz, zostawij z tego domu, bój się Boga, chodźmy razem. Oglądając się i odprowadzając coraz dalej na stronę. Ach, ty nie wiesz, gdzieś przybyła.
W jakiej strasznej jesteś toni. Cicho. Gdyby nie w tej dłoni Artemizy groźna siła już by...
Sza, niech Bóg nas broni. Dalej we drzwi, na wschody. Podstolina wyrywając się.
Wolna droga. Niekoniecznie. Czterek stoi. Lecz weź w przódy. Pożegnanie dla Cześnika.
Kłaniaj mu się bardzo grzecznie. Powiedz oraz, jak mą duszę zbyt boleśnie żal przenika, że się tak z nim rozstać muszę. Niech porywczo mnie nie gani.
Wania luki moja pani, tych ode mnie nie usłyszy. Scena siódma. Podstolina. Papkin. Rejent.
Rejent. Ciszej z łaski. Papkin. Prawda? Ciszej?
Oto jest list do sąsiada. Ambasada Diable śliska. Żegnam.
Papkin w ukłonach. Papkin nóżki ściska. Papkin na za przyjęcie dzięki składa.
Rejent ukłonę i ceremonię aż do końca sceny. Nie ma za co. O, i owszem.
Rejent, odprowadzając go. Sługa, sługa uniżony. Proszę wrócić. Nie wypada.
Suplikuję. Tylko z góry. Nie pozwolę. Jest tam który? Drzwi otwierają się i widać czterech pachołków.
O, bez wszelkich ceremonii. Rejent do pachołków. Panu temu wskazać drogę.
Ściskam nóżki, trafić mogę. Wziąć pod ręce, nie bez laski. Wschody ciemne, macać trzeba.
Ściskam nóżki, zbytek łaski. Papkin z ukłonu, jednym susem za drzwiami się znajduje. Drzwi się zamykają, słychać łoskot. Jak gdyby kto zleciał ze wschodów.
Podstolina idzie ku rejentowi. Rejent wracając. Niech się dzieje, wola nieba.
Z nią się zawsze zgadzać trzeba. Akt czwarty. Sala w domu Cześnika. Oprócz drzwi bocznych jedne większe w głębi. Po prawej stronie do kaplicy.
Stoły po obu stronach, na stole po prawej stronie. Kałamasz i co trzeba do pisania. Butelka i parę kieliszków. W głębi przybijają girlandy. Scena pierwsza.
Cześnik. Dyndalski. Przy podniesieniu kurtyny Dyndalski stoi przy siedzącym Cześniku, trzymając dwie karabele. Trzecią Cześnik ogląda podczas pierwszych wierszy. W głębi śmigalski i perełka.
Cześnik trzymając karabelę. No, śmigalski, czas przyspiesza, dalej naderesza. Inwitacją nieś, piorunem i spełń gładko me rozkazy.
Powtórz wszystkim po trzy razy, że na jutro ja, pan młody, na weselne proszę gody. Rozumiesz? No, ruszaj z Bogiem. Śmigalski odchodzi po krótkim milczeniu. Hej!
Perełka, waść mi jutro nie zaglądaj do blaszanki, bo bym waści przypiekł grzanki. Jutro sztukę pokaż światu, nie żałować mocium, panie, cynamonu i muszkatu. I wszelkiego aromatu, aby było jak należy. Masz do ryby szafran świeży i bakalii po dostatku. Niechże będzie dobrze, bratku.
Perełka. Jakaś cyfra jaśnie, panie? Na pośrodku stoł stanie? My? Ch, my ch, Maciej, Hanna, w górze serca, w dole wiwat, a z konceptem wszystko wszędzie, i jaśnie panie, dobrze będzie, perełka na znak odchodzi, Cześnik po krótkim milczeniu oglądając karabelę, długo papkin coś nie wraca, rejent siedzi jak lis w jamie, skąd wykurzyć ciężka praca, Lecz wyciągnie moje ramię, jeśli jakie mocium, panie, Korowody robić zechce.
Dędalski. Ba, bo kto bądź nieuroku zjaśnie panem w szranki stanie, Tego wcześniej coś w nos łechce. Cześnik, oddając jedną, a biorąc drugą karabelę. A łechtliwej diable skóry ci spalestry ich mościowie Nie dotrzyma żaden kroku, chociaż wyjdzie czasem który. Ba, cześnik, dobywając szabli.
He, he, pani barska, pod słoninem, pod hajcami, berdyczowem, łamazami, dobrze mi się wysłużyła. Inna też to sprawa była, młódź, acz dzielna w boju dziarska, prim dawała starszym w radzie, tak jak w poczet Bóg na składzie. Ale teraz to się staje, że od kury mędrsze jaje, po krótkim milczeniu.
Tęga głownia, mocią panie! Lecz demeszkę przecie wolę, odmieniwszy szabli. E, to śmiga, jakby wrosła. Niejednego ona posła wykrzesała z kandydata. Niejednemu promemoria gdzieś przy uchu napisała, machając.
Jak się wznosi, ledwie błyśnie. Oddaj się Bogu, jak świśnie. Scena druga. Cześnik, papkin.
Dyndalski, pomogłszy przypasać karabelę Cześnikowi, odchodzi w drzwi lewe. Cześnik. Jesteś przecie, papkin, kapelusz na bakier, ale włosy i suknie trochę w nieładzie. Suchym gardłem, pozwól kapkę, to mi sprawa. Nalewa sobie i pije.
Toż mu pieprzu w nos natarłem, aż mu urósł na trzy piędzie. Toż to teraz pływać będzie. Lecz ten rejent, sztuka żwawa i szatańska przy tym postać. Omal, omal, że mnie musiał Artemizy z pochew dostać.
Lecz się... Bałem, mówiąc szczerze, bo jak zwącha moje ramię, czart ją chyba zdzierży w mierze. Jak ten nekłamostro kłamie, lecz cóż rejent będęż wiedzieć. Przyjął grzecznie, prosił siedzieć, dodał wina zieleniaka. Cześnik jakby do siebie, otruł pewnie.
Jak to? Co to? Nie, nie.
A, ale? Mitzusz dalej. O, otruł mówisz? Tą niecnotą nie ma żartu, mociu panie. Mnie bez tego coś tu pali.
Jakże przyjął me wyzwanie. Cóż, milczenie. A tam co? Głuchoniemy? Papkino słupiały, nie patrząc się, oddaje list.
A, z listu się dowiemy. Czyta. Co, co, co, co?
Prędko. Co, co, co, co? Postępując w największej złości ku papkinowi, za każdym krokiem krzyczy. Co?
Jakby nie mógł słów znaleźć. Papkin cofa się aż za stolik. Po lewej stronie stojący.
Co, co, co, co? Papkin. To, to, to. Pod stolina. Papkin płaczliwie sen skończąc.
Nam skrewiła. Do rejenta. Papkin jak wyżej. Zabłądziła.
Do rejenta, do rejenta. I chce, chce pójść. Papkin truchlejąc. Za Wacława.
I tyś milczał, ćmo przeklęta, ale krótka będzie sprawa, o płci zdradna, czci nie warta, obyś była jak ta karta w moim ręku teraz cała, mnąc list, tak tu, papkin wpadając w mowę na stronie, spyszna by się miała, utarłbym cię w proch z kretesem, ale czasu nie chcę tracić do weselnej sarabandy, muszę skrzypkę im zapłacić. Niech im zagra, a od ucha, aż się rejent w kółko zwinie Poznasz szlachcic po festyni, jak się panu w kaszę dmucha Hola, ciury, hej dworzanie, dalej za mną mociu, panie Wychodzi środkowymi drzwiami Scena trzecia. Papkin. Później Dyndalski. Papkin.
Po długim milczeniu krzywi się potem, macając się po brzuchu. Tu coś boli. Oj, piecze i tu wino.
Takie męty, o zbrodniarzów. Przeklęty. Taką piękną niszczysz róże.
Dyndalski wychodzi z drzwi lewych. A, Dędasiu, cny człowiecze, powiedzcie, czy być może... Dędalski, co czy może?
Że ta żmija, ten w rejenta czart wcielony, dziś trucizną mnie zabija. Yyy, gdzie znowu? Nie wierzycie?
Kto by się tam i łakomił na waszmości nędzne życie? Nic nie będzie zatem złego? Yyy, nie!
Trześnik mówił przecie, a to znowu co innego. Jaśnie panu wszystko w świecie, tak jest znane jakby komu. Mój paniczu w własnym domu? Otruł?
Proszę, co za psota. Jakaż wasza teraz rada robić, począć, co wypada? Ha!
Dędalski zażywa. Bo księdza posłać trzeba. Wchodząc w drzwi środkowe.
Proszę, proszę, tonie cnota. Scena czwarta. Papkin rzucając się na krzesło.
Umrzeć, umrzeć wielkie nieba. Po krótkim milczeniu. Lecz gdzież była moja głowa? Jam go beształ.
Mieszał z błotem. On traktament miał dać potem. I ten pośpiech jego wielki z jakim wziął się do butelki. Z jakim nalał lampkę całą. Jeszcze że mi było mało.
Tak połknąłem. Mam truciznę. Już się z tego nie wyślizgnę, więc testament mój ułożę. Z płaczem nieprzesadzonym. Potem kupię wieczne łoże, potem pogrzeb swój zapłacę, potem rekuje skat i patrzę.
Papkin, ocierając często złe z oczy, pisze czas jakiś. Scena piąta. Papkin... Cześnik dędalski.
Cześnik. Hola, hola, nie tak zrobię. Wszystko to są zmydła bańki. Lepszą zemstę przysposobię, ale trzeba zażyć z mańki. Bylem syna dostał w siatkę, mam na niego dobrą klatkę.
A tatulem się nie straszę, potem o tym do papkina. Puszczaj wasze, papkin oglądając się. Ja testament teraz piszę.
Niechże o tym już nie słyszę, bo do czubków odwieść karze. Papkin wstając. Czy tak?
Do siebie. Zaraz legat zmarzę. Papkin przenosi się do stolika po lewej stronie będącego. Cześnik do Dyndalskiego. Siadaj waść tu.
Zmaczaj pióro, będziesz pisał po mym słowie. Dyndalski. Stawiam tytle niezbyt skoro.
Właśnie babskiej trzeba ręki. Życie w zakład. Gaszka z głowie.
Dobrze będzie. Dędalski usiadł szybokiem do widzów naprzeciwko Cześnika i wkładając okulary. Bogu dzięki.
Teraz trzeba pisać właśnie. Jakby Klara do Wacława. O, o, no cóż, o, o.
Dędalski podnosząc się. Jaśnie, panie, wszak to despekt dla niej. Co się waszeć o to pyta?
Maczaj pióro, piszy kwita. Dędalski siada wyprostowany na brzeszku krzesła i macza pióro. Papkin w ciągu tej sceny pisze.
Czasem wstaje, przechodzi się w głębi, macza pióro u stolika, przy którym Cześnik siedzi, znowu siada, ciągle płacząc. Wszakże bez przesady. Cześnik po krótkim myśleniu.
Tylko, że to mocią panie, aby udać trzeba sztuki, we brednie banialuki, to miłosne świegotanie myśli. Jak tu zacząć mocią panie? Dędalski podnosząc się Cnym afektem ulubiony O, o, o, jako drzony A tu trzeba pół, ćwierć słowa Ni tak, ni siak, niby owa I chciałaby mi, boję się O, już wiesz, no Nad tym sztuka Lecz nie waści w tym nauka Pisz waść Nuci Zaraz Nuci dyktując Bardzo proszę Pokazując palcem na pismo Co to jest?
Dędalski, podnosząc się jak to za każdym razem, kiedy mówi do Cześnika By to by duże, akapite, jaśnie panie Cześnik przez stół patrząc By to kreska, gdzież dwa brzuszki? Jeden w spodzie, drugi w górze Cześnik dostając okularów Cóż o czarta, bierze papier, tać jest duże Tu Papkin nachyla się przez Cześnika, chcąc zmaczać pióro Ten go... Odtrąca, mówiąc co niżej, potem prowadzi oczyma aż na miejsce.
Czego? Papkin odtrącony odchodzi, przystępując z tyłu stolika, stąpa na nogę Dyndalskiemu. Ta, bo, bo... Cześnik przypatrując się pismu.
B. B duże. Kto pomyśli, może zgadnie.
No, no. Pisz waść, a dokładnie, dyktuję. Bardzo proszę, mocią panie, mocią panie, me wezwanie, mocią panie, wziąć w sposobie, mocią panie, wziąć w sposobie.
I jako ufność ku osobie, mocium, panie, waszmość pana, która lubo mało znana, która lubo mało znana. Pokazując palcem. Cóż to jest? Dyndalski podnosząc się.
Żyt, jaśnie panie, lecz w literę go przerobię. Jak mi jeszcze kropla skapie, to cię trzepnę, tak połapię, aż proformę wspomnisz sobie. Czytaj, waść. Dyndalski obciera pot aż po karku. No, jak tam było, Dyndalski czyta.
Bardzo proszę, mocium panie, mocium panie, me wezwanie. Mocium panie, wziąć w sposobie, mocium, cześnik wyrywa i drze papier. Niech cię czarci chwycą z taką pustą mózgownicą.
Mocium panie, cymbał pisze. I jaśnie pana własne słowo. Milcz waść, przepisz to denowo.
Mociu, panie, opuść wszędzie. Dędalski chcąc zbierać kawałki. Z tych kawałków trudno będzie. Pisz, denowo, pisz, powiadam.
Mózgu we łbie za trzy kroże. Siadaj, siadaj, mówię. Siadam i powtarzaj.
Cześnik dyktuje. Bardzo proszę. Moć zatyka sobie usta.
Dędalski powtarzając napisane. Moć. Cześnik zrywa się. Co, moć?
Cóż moć znaczy? Z tym hebesem nie pomoże. Trzeba zrobić to inaczej. Nawet lepiej będzie może, gdy wyprawię doń pacholę z ustną prośbą, za jak tak wolę. Słuchaj, idź mi, ależ, ale Rejentowicz od nikogo nie jest u mnie znany wcale.
Papki no bojętnie. Wszyscy go tu poznać mogą, wszak był rano. Co?
Uf młody? Komisarzem co się mienił? Nie inaczej. Na me szkody w me komnaty cik się wkrada, a ten milczy nie powiada?
Papkin obojętnie. Abym milczał, dał to złoto. Cześnik biorąc się za głowę.
O dla Boga, ty niecnoto. Kto już na pół w grobie stoi, tego gniewu się nie boi. Papkin rzucając sakiewkę na ziemię.
Cóż ten kruszec w takiej... porze. Milcz mi wasze, któż go ceni?
Na cóż mi się przydać może? Kiedy Dyndalski chce podnieść sakiewkę, Papkin go uprzedza, kończąc rozmowę. Chyba tylko do kieszeni.
Cicho, cicho, bez hałasu, teraz na to nie ma czasu. Ale jakiem szlachcic prawy zdasz mi poczet z twojej sprawy. Do Dyndalskiego.
Wasze idźmi, wypraw Ruzie, niech do Milczka wkraźcie stara. Niech młodemu Wacławowi, paniczowi, no wiesz, powie, że go prosi panna Klara, żeby nie mówiąc nic nikomu, chciał na chwilę przyjść łaskawie. Aby nie był wżdy w obawie, bo Cześnika nie ma w domu.
No rozumiesz, Dyndalski, dokumentnie. Sam tymczasem zwiń się skrzętnie, kilku ludzi u wyłomu postaw w krzakach, jeno nogą gaszek będzie za granicą, łapę z capes niech go chwycą, a pójść nie chce, związać mogą. Ależ despekt jaśnie panie, tak postąpić jakby z ciurą, wasze byłeś, jesteś rurą jak, rozkaże tak się stanie, cześnik chce odejść, papkin zastępując drogę, cześniku, cóż.
Papkin podając pióro, jako świadek, idź do kata. Cześnik odchodzi z Dędalskim w drzwi środkowe. Papkin sam powtarzając, idź do kata.
Wdzięczność ludzi, wielkość świata. Każdy siebie ma na względzie, a drujego za narzędzie. Puki dobre, cacko złoto, jak zepsute, ruszaj w błoto. Scena szósta. Papkin, Klara z drzwi prawych.
Papkin. O, mych myśli ty bogini, o ty jedna, litościwa, pasmo życia jad przerywa, ale serce jakby w skrzyni miłość k tobie zawsze kryje. Klara.
Co się stało? Już nie żyję. Byłbym przywiózł krokodyla, byłbym zyskał twoją rękę. Lecz ostatnia przyszła chwila dziś. Rycerską kończę mękę Klara na stronie Stracił zmysły do ostatka Ten testament wręczę tobie Racz posłuchać jakby matkę I zapłakać na mym grobie Czyta łzy często ocierając Ja, Józef Papkin Syn mego ojca Jana Papkina Czule Jana, Jana Jan mu było Czyta Będąc zupełnie zdrów na ciele i umyśle, ale nie mogąc wiedzieć kiedy umrę.
Oczywiście, bo jestem otruty przez rejęta milczka w lampce wina, w lampce wina. Robię ten testament, czyli ostatnie rozporządzenie mojego ruchomego i nieruchomego majątku. Ruchomym rozporządzić nie mogę, bo żadnego nie mam.
Nie mogę, ruchomości zaś tak rozdaję, tej, którą zawsze kochał, czcił, szanował i ubóstwiał. Jaśnie wielmożnej klarze raptusiewiczównie, starościance zakroczymskiej, daruję angielską gitarę i rzadką kolekcją motyli, będącą teraz w zastawie Artemize. Teśnikowi dać ją chciałem, ale teraz przemazałem.
Artemisę dostanie najdzielniejszy rycerz w Europie, pod warunkiem, aby pomnik postawił na mym grobie. Z resztą ruchomości chce być pochowany. Ociera łzy. Jaśnie wielmożnego cześnika, zaś jaśnie wielmożną starościankę, jako egzekutorów testamentu, suplikuję, aby moje wszystkie długi, jakie się tylko pokażą, nie płacili, gdyż chcę przez to...
Braciom moim różnego stanu i wyznania Zostawić po sobie pamiątkę Józef Papkin, incognito Na tytuły miejsca nie ma Weź więc I co tu wyryto Niech twa pamięć wiecznie trzyma Scena siódma Papkin, Klara, Wacław z drzwi lewych Wacław Klaro, klaro, co się dzieje? Los nas ściga na zbyt srogo Wszystkie drogie mam nadzieję, w jednej chwili przepaść mogą. Klara. Mów ostrożnie. Wacław, spojrzawszy na papkina.
Zapłacony. Pod stolina w naszym domu, bo plan ojca niewzruszony. I on zaś lubić mnie przymusza.
Przebóg. A ta podła dusza bez litości i bez sromu, nie zważając me wyznania, jego woli ucho skłania. O, Wacławie. Nie mam władzy mówić, radzić w tej potrzebie, bo truchleję tu o ciebie, a ty nie znasz mego stryja, w porywczości nie ma granic. Nie lękaj się nadaremnie, komisarza wszak zna we mnie, papkin obojętnie.
Komisarz teraz za nic. Więc zdradziłeś, powiedziałem. Niegodny. Klara, wstrzymując go.
O mój drogi. Nie powiększaj mojej trwogi, niech przynajmniej go ukaże. Śmierć zadajesz twojej klarze, Papkin.
Kto już w grobie jedną nogą, na tym groźby nic nie mogą. Wacław. Co on mówi?
Próżna zwada. Uchodź, uchodź, nie trać chwili, Papkin. O, i moja taka rada, bo się właśnie Cześnik sili zwabić cię tu w swoje szpony, Poczt.
Hajduków rozstawiony Chwyci, zwiąże cię w potrzebie Klara Jeszczeż mało to dla ciebie Wacław Lecz jak będzie Klara w trwodze Dziś napisze Dziś wieczorem Hałas słyszę To co mówił Klara prosząc Potem, potem Wacław idąc ku drzwiom lewym Idę teraz Lecz z powrotem Scena ósma. Klara, Papkin, Wacław, Cześnik, Dyndalski, Hajduki z różnych stron. Cześnik, zastępując w drzwiach lewych. Hola, hola, macium panie, objechałem jak Bartnika. Wacław.
I cóż złego mi się stanie? Widzę dużo przeciwnika, lecz nie myślcie, że się boję. Do Cześnika.
Jeśliś zbójca masz mnie. Stoję, ale jeśliś człowiek... prawy, jaką taką daj szablinę, w Bogu wiara, że nie zginę.
Lubię, chłopcze, że śmisz wawy, lecz nie o tym teraz mowa, daj więc baczność na me słowa. Rejent wykradł narzeczoną i chce tobie dać za żonę. Miałby triumf w tym sposobie, lecz ja umiem radzić sobie.
Lub do turmy pójdziesz na dno, gdzie, że siedzisz ciężko zgadną, albo... Rękę oddasz klarza, jeżeli starościanka pójść nie zechce do ołtarza. Jest tu druga, jej bratanka.
Tej za ciebie pójść rozkaże. Tobie żonka jakby nimfa. Pod stolinie grochowianka, rejentowi tęga fimfa. A mnie zemsta doskonała.
Tak się kończy cała sprawa. Milczenie. Wacław. Ale tutaj nie ma... Ale!
Zaraz, zaraz albo wcale. Wacław do Klary. Mamyż wierzyć? Klara. To wierzmy.
Do Cześnika. Ślub brać dziś? Cześnik. Dziś. Klara obraca się ku Wacławowi jakby o odpowiedź.
Wacław. Więc bierzmy. Cześnik. Zatem rękę daj dziewicy, nie od tego widzę ona.
Pleban czeka już w kaplicy, dalej żwawo, na stronie. Rejent skona. Odchodzą do kaplicy.
Papkin, testament w ręku. O, fortuno tygrysico, i trucizna, i wesele, to za wiele, to za wiele. Odchodzi do kaplicy. Patrzeć, co nie staje tej literze.
Czy brak w kształcie, czy brak w mierze? Ot, krzyż pański, a ja znoszę. Siada i składa kawałki.
Scena dziesiąta. Dyndalski rejent. Rejent wchodzi, oglądając się na wszystkie strony.
Rejent kładąc rękę na ramieniu Dyndalskiego, który go nie widział. Dobry panie, panie bracie, cóż to? Dziumę w zamku macie? Żywej duszy nie ma komu. Odpowiedzieć pan czy w domu?
Jest do usług. Rzecz ciekawa. Cześnik wyzwał mnie na rękę.
Nie moja to zabawa. Rzekłem jednak, wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. I wyszedłem i czekałem, tak czekałem nadaremnie.
Może wróżył zbyt z uchwale, że mu rejent. Nie dotrzyma, ale rejent był na dziale, zucha tylko jeszcze nie ma. Właskawy mój rejencie, nie wyzywaj go na cięcie, bo jak machnie po pętlicach, zdywiduje jak pług Bogiem głosy w kaplicy.
Wiwat, wiwat, państwo młodzi! Rejent. Któż wesele tu obchodzi?
Dyndalski. Rejentowicz. Rejent jak oparzony.
Być nie może. Cześnik za sceną. Ej, Dędalski!
Tam do czarta kulbaczyć mi zianeta! Wychodząc. Już kaducznie przeszła czwarta. Scena jedenasta. Rejent.
Cześnik. Cześnik przeszedłszy na przód sceny, postrzega Rejenta. Staje jak wryty. Rejent kłania się nisko.
Czas milczenia. Oko w oko patrzą. Cześnik chwyta za szable. Toż samo i Rejent. Czas jakichś zastanowienia.
Cześnik zdaje się walczyć z sobą. Dydalski wybiega do kaplicy. Gdy wstąpił w progi moje, włos mu z głowy spaść nie może.
Odpasuje i rzuca karabelę na stół. Rejent zawiesza czapkę na rękoiści swojej szabli. Czego żądasz?
Rejent. Mego syna. Aha, rozkosz mi jedyna.
Będziesz zadość miał z tej strony. Ale z żoną czy bez żony? Rejent wstrzymując się.
To za wiele. Co za wiele, tyś mi ukradł moją wdowę, by ją zmienić na synowę. Ja zatrzymał twojego syna, by mu sprawić tu wesele. Masz więc byka za jendyka. Scena dwunasta.
Cisz sami. Klara, Wacław, Papkin, Dyndalski, dworzanie, kobiety. Wszyscy z bukietami wychodzą z kaplicy.
Wacław. A mój ojcze. Klara. A, mój stryju, niech się skończy ta zawiłość.
Wacław klękając. Przebacz, ojcze i wzajemną, pobłogosław naszą miłość. Rejent.
Wstań, serdeńko i chodź ze mną. Scena trzynasta. Cisz sami, podstolina.
Podstolina. Mam, że wierzyć, co się dzieje? Wacław z Klarą. Rejent na stronie.
Oszaleję. Tak jest, wierzę, już się stało, więc wam powiem i niemało. Chciałam za mąż pójść czym prędzej, by nie zostać całkiem w nędzy.
Uw majątek zapisany na czas tylko był mi dany, a w istotnym wiecznym darze dziś przypada szczęsnej klarze. Rejent na stronie. Dwa majątki, kąsek gładki, coś. Stryjowi żal tej gratki. Cześnik na stronie.
Zamieniał stryjek za siekierkę kijek. Podstolina. Ale przez to dziś nie tracę.
U rejenta sto tysięcy. Klara. Nie, ja z mego to zapłacę. Podstolina przechodzi na prawą stronę.
Klara do rejenta. Nie opieraj się już więcej. Swego gniewu.
Zwalcz ostatki. Pobłogosław twoje dziadki. Klęka z Wacławem, któremu podaje prawą rękę.
Rejent. Niech się dzieje wola nieba. Z nią się zawsze zgadzać trzeba. Daje krzyżyk i podnosi klęczących.
Papkin do Wacława. Mogę przestać na twym słowie? Ręczysz pewnie za me zdrowie? Na znak potakujący do Cześnika. Teraz wzywam wasz mość pana.
Każ nam przynieść roztruchana, niech nam zagrzebnią i fanfary wypijemy pierwszej pary. Przechodzi na lewą stronę i drze testament. Cześnik, niechże będzie dziś wesele, równie w sercach jak i w dziele, podając rękę rejentowi. Mocium paniem, z nami zgoda. Rejent przyjmuje rękę z niskim ukłonem.
Wszyscy, zgoda, zgoda. Wacław. Wstąpiwszy na środek, także Klara po jego prawej podaje rękę Cześnikowi, on zaś w ojcu po lewej, posuwając się naprzód sceny.
Wacław. Tak jest. Zgoda.
A Bóg wtedy rękę poda.